lecz kazał przywoływać do siebie właściciela szkodnika i miał z nim długą konferencyę o poszanowaniu cudzéj własności, o siódmem przykazaniu Bożem i o moralności w ogóle.
Chłop na to wzdychał, głową kiwał, za ucho się drapał, zapewniał, że wielmożny dziedzic święte słowa, niby jegomość z ambony powiada, ale za kilka dni znowuż szkodę robił, będąc pewnym, że go za to żadna kara nie czeka.
Tak więc, pomimo opozycyi Paciorkowskiego, który aż zieleniał widząc co się dzieje, szkody nieustanne istniały. Bydło chłopskie tuczyło się fizycznie na trawie i zbożu, właściciele zaś jego paśli się moralnie temi naukami, jakie im radca bezpłatnie udzielał.
Toż samo działo się w lesie. Zbyteczna łagodność pana Dyonizego, zupełna bezkarność jaka z téj właśnie łagodności wynikała, pociągała za sobą takie skutki, że niejeden chłopek zajeżdżał do lasu i ścinał sosnę lub dębczaka. W innych majątkach to się nie praktykowało, ponieważ przydybanego na gorącym uczynku, odsyłano po naukę moralną do sądu, u pana Dyonizego zaś owa nauka udzielana prywatnie, nie poparta strachem kozy, lub co gorsza groźnem widmem kary pieniężnéj, pomagała akurat tyle co umarłemu kadzidło, a fakty powtarzające się coraz częściéj, zniechęcały po trosze zacnego staruszka do owego ludu, który według przekonania zacnego emeryta, składał się niemal z samych arkadyjskich pasterzy. Piękne Baucis, idealni Filemonowie, ojcowie poważni i matki bogobojne, tracili w jego oczach coraz więcéj uroku. Każdy niemal dzień przynosił mu nowe rozczarowanie i uczył, że ów lud idealny daleko inaczéj wygląda w rzeczywistości aniżeli w romansie lub na scenie — że to co idealiści nazywają naiwną prostotą, jest nieokrzesaniem i ciemnotą — że sielankowy ten naród jest bardzo a bardzo realistyczny w pojęciach, na grosz chciwy, że jakkolwiek jest łatwowierny, ale łatwowierny tylko na podszepty pokątnych doradców i pisarzów, a bardzo niedowierzający głosom inteligencyi.
Zaczęły się radcy otwierać oczy na te kilka prawd, że: 1) Nie urodził się jeszcze taki żaden, któryby słowem swojem potrafił zreformować i przemienić to, na wyrobienie czego wiek się składały. 2) Że nie urodził się jeszcze taki autor, którego dzieło chociażby najlepsze nawet, zdołało od je-
Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.