zobowiązał się stale ogrzewać własnem drzewem ów przybytek mądrości — ma dopłacać corocznie do swéj ofiary jeszcze sto kilkadziesąt rubli rocznie.
Wszakże uchwała zapadła, spisano ją podług przepisanéj formy, wójt kropnął pieczęć tak sumiennie, że aż kawał tynku odleciał z sufitu, pisarz podpisał swe nazwisko z misternie zakręcanym ogonem, a członkowie parlamentu, jako niepiśmienni, stawiali krzyże święte, patrząc na pióro, jako na instrument otoczony jakąś tajemniczością, jako na straszny przyrząd, który pisze powiastk do sądu, powiastki do płacenia podatków, do szarwarków, podwód i tym podobnych ciężarów życia ludzkiego.
Wobec takiego faktu, radcy nie pozostawało nic innego, jak tylko założyć protest przeciw takiéj uchwale.
Jakoż przeprowdziwszy sprawę przez właściwą instacyę, radca uchwałę obalił, gmina na złość nowéj i rozumniejszéj zrobić ne chciała i tym sposobem sprawa światy pozostała w zawieszeniu i o ie się zdaje, wisi szczęśliwie aż po dień dzisiejszy.
W kwestyi zamiany służebności, radca miał do włościan mowę, która bez ubliżenia miejscowemu kaznodziei, zaliczoną być może do najwspanialszych pomników krasomówstwa, jakie kiedykolwiek podziwiano w Żółtéj Wydmie.
Wiem z dobrego źródła, że radca długo nad tą mową pracował i przygotowywał się do niéj przez dni kilka, wiem że chciał być zwięzłym, treściwym i logicznym, wiem że pragnął w kilku słowach (jak mi to sam mówił) uchwycić kwestyę za łeb i już nie puścić, dopóki pomyślne rozwiązanie jéj nie nastąpi.
Powiedział chłopom, że posiadanie na własność kilku morgów lasu więcéj dla gospodarza znaczy, aniżeli prawo pasania bydła na pastwisku cudzem, oraz prawo uzbierania co tydzień fury zesłchych patyków, mających imitować drzewo opałowe. Tłómaczył im daléj, że każdy powiększywszy o kilka morgów przestrzeń swojéj własności, przy dzisiejszéj cenie ziemi staje się daleko bogatszym, że w cząstce lasu, którą na własność w zamian za przysługujące mu prawo służebności otrzyma, znajdzie się drzewo zdatne nietylko na opał, ale i na budowlę, że kto sobie zechce czy to izbę, czy chlew zreperować, czy jaki taki płocinę zagrodzić — już o drzewo kłopotu mieć nie będzie, pojedzie do swego lasu, zetnie co mu się podoba i basta.
Po tem basta, chłopi zaczęli się drapać po głowie, ukazując tym sposobem niejako, że pod ich czaszkami mózg zaczyna działać i że rozpoczyna się tam pewien proces myślenia.
Radca skorzystał z chwili i dobrego usposobienia swych sąsiadów i zaproponował im w zamian za serwitut po trzy morgi lasu na każdą osadę.
Myślano, naradzano się, jedenby chciał, drugi nie chciał, chociaż właściwie wszyscy chcieli mieć po trzy morgi lasu, a żaden nie chciał się pozbyć prawa pasania bydła na dworskich przestrzeniach.
Byli i tacy nawet, co nie chcąc krzywdzić wielmożnego dziedzica, gotowi byli przystać na dwa morgi lasu i na pozostanie przy serwitucie — ale znowuż wielmożny dziedzic nie mógł na to przystać.
Tego rodzaju kwestye nie dadzą się na poczekaniu załatwić, proszono więc o czas do namysłu, na co radca chętnie przystał, będąc prawie pewnym skuteczności swéj wymowy.
Czekał więc.
Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.