Gdy radca oczekiwał, a gromada naradzała się co ma uczynić, wielce szanowny gospodarz z Żółtéj Wydmy, niejaki pan Onufry Cabaj, pojechał na jarmark. Sprzedał wieprzaka i z tego powodu wstąpił do szynku, aby oblać korzystną tranzakcyę.
Tam spotkał się ze swoim dobrym znajomym panam Michałkiem, który był niegdyś woźnym, a obecnie trudnił się pisaniem skarg i prośb osobom niepiśmiennym.
Ponieważ Michałek pomiędzy okolicznym ludem słynął jako wielce mądry i sprytny jurysta, przeto Cabaj otworzył przed nim serce swoje i wyznał, jaką ma wielką medytacyę i markotność z powodu propozycyi pana radcy.
— Bo widzita, panie Michałku, — mówił — ja to zwycajnie cłecysko jestem głupie.
Michałek przyznał mu słuszność.
— A tu niewiadomo co zrobić — bo jedni mówią brać — a jensze powiadają nie brać. — Radźta tedy.
— Ba, — ozwał się Michałek — boli gardło śpiewać darmo, a ja ci o suchym pysku rady nie dam.
Cabaj, sam także amator spirytualiów gorący, kazał flaszkę na stole postawić i pić zaczęto.
Jurysta nic nie mówił, tylko kieliszek za kieliszkiem łykał, śledziem słonym przegryzał i okropnie oczami przewracał.
Kiedy sądził, że mu się już dosyć w głowie rozjaśniło, uderzył dłonią w stół i rzekł:
— Dać tu rubla.
Chłop powoli odpiął sukmanę, wstał, a obróciwszy się twarzą do kąta, zaczął szukać w kalecie owego rubla i wybrawszy najbardziéj podarty, położył go na stole i usiadł.
Michałek rzekł, rubla wziąwszy:
— Teraz słuchać.
Chłop głową kiwnął.
— I ty głupi i twój brat głupi, i wszyscy jesteście za pozwoleniem barany. Czy tak?
— A juści, niby nieprzymierzając tak.
— A dziedzic jest mądry; jak się należy żeby wam dał chleba, to on chce wam gębę sianem zatkać... Kuta sztuka, jak widać, na wszystkie cztery nogi. No czy nieprawda?
— Dobre to człeczysko jest, ale kiéj pan Michałek mówi, że kuty, toć może i prawda.
— A no prawda, bo ci tu przecież nie pies szczeka, tylko ja gadam, — rzekł uderzając się w piersi. — Co?
— A juści, że co pan Michałek — to niby nie pies.
— A widzisz — więc też kiedy on wam tam ze swojéj woli daje po trzy morgi, to jak się podrożycie, da wam po dwanaście i to nie krzaczków, ale durch dębiny jak orzech, co ją od was stolarze na funty rozkupią.
Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.