— Dobrze to jest, rzekł gospodarz, dysponujemy tu czem ma być a nie pytamy się jego o zdanie, dowiedzmy się co on myśli? Powiedzże nam, panie Wincenty, do czego ty masz sam ochotę? Toż teraz jesteś niby ów ptak, któremu otwierają klatkę i mówią: wolna droga, biegnij w świat szeroki... Gdzież pójdziesz, na wschód czy na zachód, czy może ci się południe uśmiechnie? Nie żenuj się, powiedz, pragniemy cię usłyszeć.
Wicek wstał z krzesła i nieśmiało, drżącym głosem przemawiać zaczął.
— Uczono mnie, rzekł, abym wiele słuchał a mało mówił; posłuszny jednak łaskawemu wezwaniu księdza proboszcza, odpowiadam szczerze i otwarcie. Z całej duszy pragnę owego świata szerszego, lecz nie dla siebie.
— A dla kogóż to, mój paniczu?
— Wytłumaczę się zaraz. Mnie ów świat szeroki a daleki nie nęci, gdyż najszerszy świat działalności jest blizko, koło nas. Jak okiem rzucić wszędzie wioski biedne, ubogie, ludność w nich ciemna i dla tego nieszczęśliwa. Gdybym kiedy, rzekł, w skromnej sukni sługi bożego mógł osiąść w takiej wiosce między tymi ludźmi, z których sfery wyszedłem, gdybym mógł stworzyć szerszy świat dla ich moralności, pojęć, byłbym bardzo, bardzo szczęśliwym.
— Księdzem więc chcesz być? zapytał proboszcz.
— Tak jest, odpowiedział Wicek stanowczo.
— Słuchaj no, dziecko, ozwał się surowym głosem, siwiuteńki jak gołąbek kanonik z kapituły, czy ty wiesz co to jest być księdzem? notabene dobrym księdzem, prawdziwym sługą Bożym? Czy wiesz, że musisz się wyrzec wszystkiego, zapomnieć o sobie, że z chwilą w której przywdziejesz tę suknię, otwiera się przed tobą ogrom obowiązków, które sumiennie spełniać trzeba?
— Wiem, księże kanoniku.
— A podołasz-że im? wytrwasz w postanowieniu? Czy nie zatęsknisz kiedy do świata? nie będziesz zazdrościł ludziom? Zastanów się, pomyśl. Ciężar wielki chcesz dźwigać, zmierzże siły swoje.
— Bóg dopomoże, rzekł pocichu Wicek.
— Ano, skoro tak, to przyjdźże do mnie ułatwię ci tę drogę ciernistą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W sześć lat później, w tym samym kościele była rzewna i pełna prostoty uroczystość. Młody, jasnowłosy kapłan, o twarzy ascetycznej, matowo bladej, po raz pierwszy spełniał Ofiarę niekrwawą, asystowali mu dwaj starzy, posiwieli księża.