tak drobny szlachcic bez procesu żyć nie może), są przechowywane starannie i od zniszczenia strzeżone. Często też bywa, że w chałupie zagonowego szlachcica pod obrazami świętemi, wisi oprawny w złote ramki obrazek, na którym wymalowany jest herb rodzinny.
W chwili gdy się nasze opowiadanie zaczyna, na szlachecką wiosczynę zapada mrok szary. Już bydełko i owce powróciły z pastwisk, żurawie studzienne skrzypią, okienka chałup błyszczą krwawym blaskiem od ognisk na kominach nieconych. Wieczór jest, czas wypoczynku, wytchnienia. Ustaje praca dzienna, milkną i pieśni i kłótnie sąsiedzkie. Każdy się śpieszy posilić i spać... spać, bo noc krótka i za parę godzin jasne słońce zajrzy w okna i budzić będzie do pracy. To też coraz w którymś domku światło gaśnie, coraz ciszej robi się we wsi, aż wreszcie noc rozpościera zupełnie panowanie swoje.
Gwiazdy błyszczą w górnych eterycznych przestrzeniach, szumi woda w rzece i wierzby nad wodą, a zresztą cisza zupełna, spokojna, uroczysta prawie.
W jednej tylko chacie na samym skraju wsi błyszczy światło, niejasne, migocące, niepewne.
To płomień lampki naftowej, kopcącej, płomień po nad którym skręca się czarna nitka dymu.
Przy tem świetle niepewnem, oświetlającem prosty stół sosnowy, siedzi chłopak, siedmio, ośmioletni może i z zatłuszczonego elementarza usiłuje coś czytać. Nieskładnie mu to idzie i trudno, oko nie może się przyzwyczaić do drobnych kształtów liter. Kombinacyja składania sylab wydaje się w wysokim stopniu trudną i zawiłą.
Chłopak nie zraża się jednak niepowodzeniem; walczy z trudnościami, walczy ze snem, który mu usiłuje skleić zmęczone powieki i pokonywa jak może trudności początków czytania.
W drugiej stancyi mniejszej nieco, matka tego jasnowłosego chłopca, przed obrazem ukląkłszy, pacierz mówi, a ojciec znacznie starszy od matki, już nieco szpakowaty mężczyzna liczy na stole pieniądze, oglądając się jednak czy go jakie złe oko nie podpatruje. Niewielkie to pieniądze, ale dla szlachcica na kilku morgach gospodarującego, to skarby. Przeznaczone są na kupno konia drugiego, a na tym drugim koniu oparte są nadzieje wielkich zarobków, ponieważ z jesienią mają szosę w bliskości budować i dla właścicieli furmanek złote czasy nastaną.
Gdy kobieta skończyła modlitwę, szlachcic pieniądze do worka zgarnął i zwracając się do niej rzekł:
Strona:Klemens Junosza - Na szerszy świat!.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.