skromne środki do życia, uczniowie zaś mieli od niej ciepłą strawę, dach nad głową i jaką taką opiekę. Kosztowało to bardzo niewiele, gdyż o grosz w owych czasach było trudniej, a zresztą i wymagania miano znacznie mniejsze niż dzisiaj. Szlachcic wioząc synalka do szkół, wiózł razem z nim skrzynię wielką, drewnianą, podzieloną na przegródki, w których znajdowała się kasza, groch, mąka, słonina, etc. Chłopak wyprawiał się na naukę ze spiżarnią na cały kwartał zaopatrzoną, a wdowa za udzielenie mu kąta w stancyi, ugotowanie obiadu, do którego w Niedziele i Czwartki jeszcze kawałek mięsa obowiązana była dodawać, otrzymywała w gotowiźnie dziewięć rubli na kwartał. Nie śmiej się czytelniku, na owe czasy znaczyło to sześćdziesiąt złotych, a za złotówkę można było hulać. Co rano, wychodząc do szkoły, chłopiec dysponował sobie obiad, do którego prowizyję z owej szafami wydawał, a powróciwszy ze szkoły, zajadał swój groch lub kaszę z godnym zazdrości apetytem. Na śniadanie miał talerz barszczu, na kolacyję kartoflankę, lub zacierki; herbatę zaś lub kawę widywał bardzo rzadko, chyba w razie jakiejś uroczystości szczególnej.
Pani Adamowa, wdowa po biednym urzędniku, trzymała sześciu chłopców takich „garnuszkowych” na stancyi.
Zajrzymy do wnętrza dworku. W największym pokoju stoi sześć łóżek, nad każdem drewniana półka na sznurkach zawieszona tu i owdzie kuferki, wielkie wieszadło do rzeczy, a na środku stancyi stół sosnowy długi, niemiłosiernie scyzorykami porżnięty i dwie długie również ławy sosnowe.
Oto i całe umeblowanie izby, która służyła za sypialnię, jadalnię i miejsce do nauki. Biednie, ubogo prawie tam było, ale porządnie; ściany wybielone świeżo, podłogi pomyte, a i ów wielki stół wyszorowany starannie, co ze względu na próby rzeźbiarskie uczniów i na plamy z rozlewanego atramentu powstałe, było istotnie syzyfową pracą.
Była już noc późna, wszyscy chłopcy spali, tylko jeden siedział jeszcze przy stole, z głową pochyloną nad książką, siedział i uczył się gorliwie, cienka łojowa świeca, w mosiężnym osadzona lichtarzu, rzucała światło czerwonawe, niepewne, migotliwe, ale chłopak nie zważał na to, wysilał wzrok i czytał.
Długo tak siedział cały zatopiony w nauce, już pierwsza po północy uderzyła na wieży, gdy w przyległym pokoju dały się słyszeć jakieś szybkie kroki, drzwi otwarły się nagle i w nich jak widziadło senne z legendy, ukazała się szczupła i wysoka postać pani Adamowej.
Strona:Klemens Junosza - Na szerszy świat!.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.