Niedługo między nami gościł. — Sześć, może siedm lat temu, przybył do nas, tu do Warszawy, aby się zaciągnąć w szeregi wyrobników pióra, pracować dla żony i jedynego dziecka. Praca to ciężka zaprawdę, lecz on nie żalił się na nią. — Jak dobry robotnik stanął w szeregu towarzyszów i spełniał swe zadanie akuratnie, sumiennie, z pogodnem zawsze czołem. Pracował chętnie, gdyż miał pracować dla kogo. W szczupłem gniazdku rodzinnem, przy boku zacnej, serdecznie go kochającej kobiety, znajdował spoczynek po pracy, a szczebiot miluchnej dzieciny słodził mu wszelkie troski i kłopoty życia. Tych zaś nie brakło mu w Warszawie.
Niegdyś zamożnych rodziców dziecię, nie potrzebował się o kawał chleba powszedniego kłopotać, lecz serdeczny z natury, na troski innych wrażliwy, dzielił się z bliższymi swem mieniem aż rozdzielił je całkiem i oprócz pracy własnej, innego środka do życia mieć nie mógł. — Pomimo tego nie narzekał, nie skarżył się nigdy. Praca wystarczała na skromne potrzeby, w gniazdku rodzinnem widział szczęście, ciche, niezmącone niczem. Szczęście o które błagał Boga, choćby je miał później długoletniem cierpieniem odkupić.
„Gdy mi ciężkim głazem życie
„Przygniatało duszę,