Strona:Klemens Junosza - Nowiny Niedzielne.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

„Skradli mi szkapę i chomont krakowski,
„Których szukawszy dostałem po karku,
„Srokatą krowę tokoż dyabli wzięli;
„Najniższy sługa:
„Pępkowski Marceli.‟

Pan Dyonizy wąs sumiasty jeży,
I piorunami z pod rzęs siwych ciska,
A tu na stole kilka listów leży,
Z różnych stron świata, z daleka i zbliska.
Przecież przeczytać każdy z nich należy,
Może to piszą poczciwi ludziska,
Może z nich który dobrą wieść wygłosi,
A może sąsiad na partyjkę prosi...

— Trzeba przeczytać, rzecze dziedzic smutny,
I dobrych nowin szuka w nowym liście;
Ale się jakoś uwziął los okrutny...
I chce go dzisiaj trapić oczywiście.
— A to jest panie fatalizm wierutny!
Zawołał głośno i zaklął siarczyście...
A nastroiwszy minę bardzo srogę
Rzekł: — Czytaj księże, bo ja już nie mogę!..

Proboszcz poważnie przetarł okulary
I czyta: — Oto masz nowy frasunek,
„Ten skoczybruzda, co robił pomiary,
„Pisze, ażebyś zapłacił rachunek...
„Tu cię ostrzega znowuż kassyer stary,
„Że masz podymne płacić, liwerunek...‟
Tu Dyonizy ręką księdza chwyta
I mówi: — Dość już, niech proboszcz nie czyta.

A potem chodzi krokami wielkiemi,
Jakby na odpust wędrował, lub w pole,
Otwarte listy leżały na ziemi...