Aż tam, kędy jaskółki sadowią się trwożne,
Gdzie się czerwienią dachów malowane szczyty,
Gdzie komin czarną paszczą, dymem buchającą,
Chce zasłonić swem tchnieniem wieżycę błyszczącą,
Co krzyżem jasnym strzela do niebios, w błękity.
Nędza mieszka wysoko: ona to, jak ptasze
Lekka jest, ciężki metal nie ściąga jej na dół,
Więc się kryje pod strychy, facyatki, poddasze.
................
Ma swoje właściwości ten nasz płaczu padół.
................
W salonie ożywiona dźwięczała rozmowa,
Dowcip skrzył się i perlił jak szampańskie wino,
I wiązał się w te zręczne, eleganckie słowa,
Z których powabne damy sprawiedliwie słyną;
W słowa, w których jak w książkach pisanych dla świata
(Tego świata, co zwykle salonu ma imię),
Nie znajdziesz wiele treści, lecz forma bogata
Skrzy się jak śnieg w uściskach mrozu w srogiej zimie,
I błyszczy choć nie parzy, świeci chociaż ziębi,
I jaśnieje brylantem najprawdziwszej wody.
................
W jednym kącie salonu, blizko okien, w głębi,
Schylony ponad krzesłem, stanął człowiek młody
I damie coś półgłosem mówił. Spłomieniona
Słuchała go z zachwytem, wzrok jej jaśniejący
Był i szczęśliwy widać. Śnieżyste ramiona,
Ręce jak marmurowe, gors biały i drżący,
Niby woda strumyka, gdy ją wietrzyk pieści.
Rozmowy młodych ludzi nie badajmy treści.
Zawsze tam jedno: zachwyt, szczęście, upojenie,
Lub tęsknota przelotna, co jak chmurka blada
Chwilowo tylko słońca zasłoni promienie,
I wnet się gdzieś w przestrzeni gubi i rozpada.
....................
Szczęście! motyl skrzydlaty! On na kwiat młodości
Siada i na tym kwiecie krótką pędzi chwilę;
Strząsa z skrzydeł pył złoty rozkoszy, miłości
I ucieka... Jak krótkie są te dni motyle!
Ci młodzi byli właśnie pod skrzydłem motyla
I widzieli przed sobą świat złudzeń i rojeń,
I tych zachwytów słodkich, czarów i upojeń
Którym w sercu początek, którym imię: chwila.
Życie przed niemi wrota rozwarło złociste;
Oboje byli młodzi, bogaci, rozumni,
Oboje swą miłością zachwyceni, dumni,
Przepędzali te chwile drogie, święte, czyste,
Które są kwiatem życia i jego przedświtem.
................
Wysoko na facyatce, aż pod dachu szczytem,
Było małe mieszkanko, jak jaskółcze gniazdo;
Księżyc patrzył tam w okno, z nieodstępną gwiazdą,
I promieniem swym bladym wkradał się przez okno
Do izdebki ubogiej, lecz czystej i jasnej,
W której bukiety świeże w zimnej wodzie mokną.
I która jest podobna do klateczki ciasnej,
Co ją dziewczę troskliwą przyozdabia dłonią.
Jak często widzieć można przez białe firanki
Strona:Klemens Junosza - O północy.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.