Dwa cienie, co z miłością tulą się do siebie,
Przędząc z marzeń rozkosznych złotobarwne tkanki!
....................
Niegdyś tam, na facyatce, było jakby w niebie,
Młodej parze szło życie szybko i wesoło,
A troska co się czasem zakradła na czoło,
Znikała jako chmurka spędzona w przelocie
Przez wiatr ciepły, co z gajów płynie w dzień pogodny,
I niknęła w uścisku, w śmiechu i pieszczocie.
................
Po lecie, czas przychodzi dla jesieni chłodnej.
................
Kiedy młodzi w salonie, w szczęścia upojeniu
Zapomnieli o świecie — na górze, w półcieniu
Bladej lampy, co światło miała przytłumione,
Leżał człowiek śmiertelnie wybladły jak chusta...
Pasował się ze śmiercią, czoło rozpalone
Miał, oddech ciężki, straszny, wpół otwarte usta...
Piękna, młoda kobieta stała przy wezgłowiu
Jako posąg kamienny. Nieszczęście upadło
Na nią jak ciężar straszny, jak bryła ołowiu.
Zasłaniała rękami swoją twarz wybladłą,
A łzy ciekły z jej oczu czarnych, wyrazistych.
Straszne widmo przyszłości o zarysach mglistych
Stawało przed nią groźne, mówiąc prawdę smutną,
I rozdzierało serce boleścią okrutną.
....................
Z salonu słychać było melodyę wesołą,
Gwar tańczących dobiegał przez okno otwarte.
Choremu większa bladość pokrywała czoło
Przymykały się zwolna oczy wpół otwarte...
Wreszcie łza duża, ciężka, po twarzy mu spadła...
I umarł.
Zapłakała kobieta wybladła
I jęk jej, jęk straszliwy, rozległ się nad miastem
I zmieszał się... ironio!... z weselnym toastem.
....................
O miasto! tyś jest jako odmęt niezgłębiony.
Któż wybadać potrafi twoje tajemnice,
Twe smutki, i radości, i jęk przytłumiony,
I gwar, który napełnia domy i ulice,
Twe bogactwa ukryte i łachman błyszczący
Nędzy strasznej, co maskę przywdziewa na siebie,
Szmer modlitw, i szyderstwa głos zimny i drwiący,
I te troski na czołach myślących o chlebie,
Twe bogate salony i te nory wstrętne,
Rozpasaną rozpustę — i łzy ciche, smętne?
....................
Na cześć szczęśliwej pary wznoszono wiwaty
Orkiestra wygłaszała hucznych dźwięków burze,
A o kilka piętr wyżej, pod dachem, na górze,
Wdowa czoło zmarłego przystrajała w kwiaty.
Czarne chmury ciągnęły nad uśpione miasto,
A z wieżycy kościelnej dzwon głosił dwunastą.