Strona:Klemens Junosza - Obiady.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

W sam Nowy rok był obiad u magnata,
O szóstej w sali światła zajaśniały.
Było tam nudno wśród wielkiego świata,
Lecz za to obiad... obiad był wspaniały!

W sprawach nauki mnóstwo różnych głosów,
Płynęło bystrym i szumnym potokiem...
Świat idzie śmiało wśród zawistnych losów,
A my z nim szybkim postępujem krokiem.
Jadłem więc obiad na wspaniałej sali,
Nie zapomniałem o potrawie żadnej,
Nie pomnę wprawdzie, o czem tam czytali,
Ale w ogóle... obiadek był paradny.

Z nauką, sztuka była wówczas w parze,
To niby słaby bluszcz czepił się dębu liści,
I dzisiaj jeszcze często o tem marzę,
Jaki obiad w resursie sprawili artyści...
Dywany cudne, lustra, firanki, zastawy,
Mówili i o sztuce, a gust mieli wytworny,
A jakie wina... była tam kwestja wystawy,
Ale w ogóle... ten obiad był wyborny.

Należąc sam do grona gospodarzy,
Na każdym zjeździe bywałem gorliwie,
Słuchaliśmy przeróżnych mów bajarzy,
Że nieraz miejsc zabrakło już prawdziwie.
Jaśniały tam w harmonji arcy-miłej,
Nauki blask i blask zwierciadeł w sali,
Szczególniej poncze zapachem nas wabiły,
Ależ był obiad... jak już nie idzie dalej!

Ubiegły rok pamiętam doskonale,
Oto naprzykład wpośród spraw bieżących,
Między innemi było w karnawale
Otwarcie klubu... klubu dla służących,
Już to dyskretność zawsze mam we zwyczaju
W stosunkach z ludźmi — i takt niepospolity,
Jam się nie skrzywił siedząc choć przy lokaju,
Ale był przytem no... obiad wyśmienity.