Sprawom społecznym poświęcam me wczasy,
I własną korzyść dla tych celów tracę,
Więc jadłem obiad za pomyślność prassy,
Więc jadłem obiad za kobiecą pracę...
Za powodzenie komedji i baletów,
Za dramaty, opery i tragedje liczne,
Niech djabli porwą... ja schudłem wśród bankietów,
Jednak w ogóle obiady były śliczne.
Stroniąc wytrwale od mdłych nihilistów,
W poważnych myślach zawsze pogrążony,
Byłem przez grono cnych ekonomistów
Na świetny obiad także zaproszony.
Robiono tam rachunki i bilanse,
Ja sam zrobiłem wynalazek znaczny,
Że rok obiadów uszczuplił me finanse,
Ale co prawda... obiad był bardzo smaczny.
Jak też rok przeszedł, ani się obejrzałem,
Próżniactwo nawet i na myśl mi nie wpadło,
I Nowy-rok szampanem przywitałem,
I obiad znów w licznem gronie się zjadło.
Były tam mowy, zbijano różne zdania,
Obiad się skończył, kiedy już świtało,
Kwestje zostały, tak, bez rozwiązania.
Ależ był obiad... obiadek jakich mało!