szyczki trzeba przystępować z fałszem, podstępem i obłudą, odrazu działać na nią kłamstwem? Jakto, czy godzi się pod pozorem zabawki osłabiać młodziuchną, zaledwie rozwijającą się inteligencyę i opychać ją różnemi wiadomościami, po to, aby w samym zarodku zabić w niéj wszelkie zdolności. A nie, Andziu! w zaślepieniu miłości macierzyńskiéj idziesz za daleko i dla próżności, dla popisu przed gośćmi, zabijasz całą intelektualną przyszłość twoich córek.
Pani Anna patrzyła na siostrę wytrzeszczonemi oczami. Grad brzmiących frazesów ogłuszał ją, argumentacya siostry przerażała. Pani Kramarzewska w życiu swojém nie wiele zgrzeszyła myśleniem, nie lubiła się głębiéj zastanawiać, a kto mówił głośno i gestykulował, mógł ją o wszystkiém przekonać. Budziła się w niéj pewna obawa, przypuszczenie, że siostra może być w błędzie, ale umotywować téj wątpliwości pani Anna nie mogła.
Panna Franciszka starała się spotęgować wrażenie, jakie na siostrze zrobiła.
— A czy ty nie widzisz, biedna Andziu, co się z twemi dziećmi dzieje?
— No, co?
— Czyż to są dzieci? To sawantki przecież! Czyż kiedy widzisz, żeby się goniły po całych dniach, krzyczały, żeby darły sukienki? a wszakże
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —