Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.





V.

Dzień był lipcowy i upalny, promienie słoneczne sypały żar na ziemię. Listki na drzewach opuściły się, jakby przywiędłe, ptaszęta kryły się po krzakach, szukając cienia. Ludzie, korzystając z niedzieli, odpoczywali po pracy, szukając chłodu w ogrodach, pod konarami drzew, albo téż w pustych stodołach, gdzie przewiew wiatru przez uchylone wrota chłodził nieco straszne gorąco dnia.
Pan Kamiński popołudniu do Lipowa się wybrał. Spienione konie z trudnością oddychały, ciągnąc lekki wolant po gościńcu, z karków ich, z szyi, z piersi spadały kłęby białéj piany; stangret co chwila spocone czoło ocierał, bo istotnie wytrzymać było ciężko w skwarze słonecznym. Na zachodniéj stronie horyzontu zaczęły się ukazywać chmurki.
Pan Kamiński nie zważał na gorąco, nie myślał