— Za pozwoleniem! to już rzecz pomiędzy mamą pani a mną. Ja to biorę na siebie. Jak nadmieniłem przed chwilą, jadę w lubelskie, mamę pani odwiedzę i porozumiem się z nią. Jako przyjaciel ojca pani, jako dawny znajomy, sądzę, że mam prawo niejakie podać wam rękę pomocną. Przypuszczam że potrafię znaléźć dość argumentów, które będą mogły przekonać mamę pani, że plan mój dobry jest dla przyszłości waszéj, a jeżeli mamę przekonam, to czy pani zaakceptuje myśl moją? Czy pani zechce zostać uczennicą i przyjaciółką méj siostry?
Zosia myślała przez chwilę. Kamiński wpatrywał się w jéj wdzięczną, sympatyczną postać i z niepokojem oczekiwał odpowiedzi.
Po chwli namysłu Zosia podała mu rękę:
— Dobrze panie! — rzekła — jeżeli się mama zgodzi, to i ja pójdę za pańską radą i rozpocznę nowe życie. W każdym razie tak, czy owak wypadnie, przyjmij pan serdeczną podziękę sieroty za pańską dobroć, życzliwość i za poczciwe chęci, jakie względem nas, biednych rozbitków, okazujesz.
Kamiński pochwycił podaną mu rączkę i do ust przycisnął.
Jednocześnie w gęstwinie parkowéj coś zaszeleściło i zdawało się, że jakiś cień przesunął się pomiędzy krzakami leszczyny.
Zosia mimowolnie drgnęła.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —