Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —

— Ale o cóż poszło tym paniom?
— Alboż ja wiem? powiadam sąsiadowi, że pod tym względem jestem jak tabaka w rogu... a tak pięknie zapowiadał się dzień — dodał z westchnieniem — miał być na obiad chłodnik... wyśmienity chłodnik. Sam dałem kucharzowi informacye, uważa sąsiad, sam dałem! a teraz cóż z tego chłodnika? co z całego obiadu? Wszelki niepokój odbiera apetyt, zawsze tego na sobie doświadczam i o ile możności unikam niepokoju...
— No szanowny sąsiedzie — odezwał się Kamiński — skoro nie chcesz korzystać z dobréj sposobności i uciekać ze mną przed burzą, to zostawiam pana własnemu losowi...
— Doprawdy! wypowiedziéć nie zdołam jak mi to przykro, ale szczerze mówiąc, ja tu sam jestem winien, nikt więcéj.
— Ja téż to zaraz powiedziałem.
— A! nie! nie w tém znaczeniu jak sąsiad rozumié, nie! tylko przez niedbalstwo.
— Niedbalstwo?
— Tak! tak! Już oddawna doktorzy mówią, że Andzia jest chora, że ma w wysokim stopniu rozdrażnione nerwy, że potrzebuje wzmocnienia, kuracyi; ja co prawda w nerwy nie bardzo wierzę, więc téż jedném uchem słuchałem, drugiém wypuszczałem... teraz przekonywam się, żem źle zrobił... ata-