Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —

ki są coraz częstsze i coraz gwałtowniejsze, widzę, że doktorzy mieli słuszność.
— No, panie Leonie szanowny, bądź dobréj myśli. Jeszcze nie ma nic straconego, wypraw żonę zagranicę.
— Kiedy i Frania...
— To i pannę Franciszkę. Sam z niemi pojedź, rozerwiesz się trochę, odpoczniesz, a teraz pożegnam sąsiada dobrodzieja.
— Jak mi przykro, nie uwierzysz pan, jak mi niezmiernie przykro. Taki chłodnik! Sądzę wszakże, że ten wypadek nie wpłynie na zakłócenie naszéj harmonii.
— Cóż znowu?!
Kamiński odjechał.
Zaledwie wolant jego zniknął za bramą, wbiegła do salonu pani Anna.
— Wyprawiłeś go już? — spytała.
— Jak widzisz.
— Spodziewam się jednak, że zrobiłeś to dość zręcznie, żeby go nie obrazić.
— Użyłem całéj dyplomacyi... mogę się nawet pochwalić, żem wynalazł pozór bardzo zręczny godzien Metternicha.
— Ciekawam!
— Powiedziałem... powiedziałem, że ty, moja duszko, masz szalony atak rozdraźnienia nerwów.
Pani Anna wzruszyła ramionami: