Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —

— Ach! według pańskiego zdania nie zawiniła... Szczególna pobłażliwość!
— Nie wchodzę w to, powtarzani... możesz ją uwolnić.
— Ja! ja? miałabym z nią rozmawiać, po tém co zaszło? Nigdy. Możesz pan być przekonany, że nawet widziéć jéj nie chcę.
— Więc może cię siostrzyczka wyręczy.
— Nie rozmawiam z tego rodzaju kobietami — odrzekła panna Franciszka z grymasem — zresztą nie jestem jéj pracodawczynią i w ogóle żaden mnie stosunek z tą panną nie łączy.
— Dziwne żądania — wtrąciła pani Anna — bardzo dziwne. Jak możesz wymagać od Frani, żeby załatwiała tak drażliwe sprawy. Najlepiéj pójdź sam, zapłać co się téj pani należy i odeślij ją.
— Ha, skoro sobie tak życzysz.
— Albo nie, czekaj! Trzeba zrobić inaczéj. Przypuszczam, że będzie żądała objaśnień, że zechce tu przyjść. Gotowa zrobić jaką scenę i płakać, spazmować — a ja wcale nie życzę sobie być na takiém widowisku.
— Więc cóż?
— Każ zaprządz konie do powozu. Weźmiemy dzieci i pojedziemy z Franią w sąsiedztwo, zabawimy tam do późnego wieczoru, a może i do nocy. Przez ten czas zdążysz załatwić rachunki z panną