wiła gości wesołą, dowcipną rozmową. Kamiński wszakże coraz na drzwi spoglądał, jakby spodziewając się, że wnet nadejść powinna ta, którą tak gorąco widziéć pragnął.
Nie mogąc się przyjścia Zosi doczekać, zwrócił się z zapytaniem wprost do baronównéj.
— Proszę pani — rzekł — czy panna Zofia nie będzie dziś widzialna?
Ruda piękność zmarszczyła brwi.
— Przepraszam — rzekła — o kogo panu idzie?... kto jest panna Zofia?
— Dziwne pytanie! nauczycielka pani siostrzeniczek, wszak nie ma innéj panny Zofii w Lipowie.
— Wybaczy pan, ale ta osoba nie zajmowała i nie zajmuje mnie wcale. Jeżeli jednak zależy panu co na téj wiadomości, to mogę panu powiedziéć, że owa panna opuściła już Lipów i wyjechała.
— Dokąd? — zawołał zdumiony Kamiński.
— Nie umiem pana objaśnić. Nie byłam w stosunkach przyjaźni z tą damą; nie pytałam jéj zkąd przybyła, ani téż nie byłam ciekawa wiedziéć dokąd ma zamiar się udać.
Kamiński wargi przygryzł ze złości.
— Ale — rzekł — może pani wiadomy jest powód nagłego wyjazdu pannny Zofii?
— Nie wiem, doprawdy... podobno jakiś skandalik, romans, czy coś podobnego.
— To nieprawda! — zawołał z oburzeniem.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —