Kamiński, wysłuchawszy relacyi, potrzebował użyć całéj siły woli, aby nie dać poznać tego, co się w jego sercu dzieje.
Pożegnał państwa Kramarzewskich z mocném postanowieniem, że więcéj noga jego w Lipowie nie postanie i udał się do domu.
Tam, zaraz drugie konie zaprządz kazał i na całą noc ku Warszawie podążył.
Gmach jego marzeń i nadziei odrazu w gruzy się rozpadał, plan ułożony tracił wartość, cel oddalał się coraz bardziéj. Zajście w Lipowie stawiało pomiędzy nim a Zosią trudną do zwalczenia przeszkodę.
Kamińskiemu w głowie huczało jak we młynie, ciągle miał przed oczami bladą twarzyczkę Zosi — Postanowił gonić ją, szukać i znaléźć, choćby na końcu świata... wyznać jéj swoje uczucia i wprowadzić ją do swego domu, jako żonę swoją, przybraną matkę dla dzieci... Zakończyć raz jéj tułactwo i cierpienia.
Przez całą noc oka nie zmrużył, pomimo, że droga była przykra i nużąca. Układał plany poszukiwań, które pragnął natychmiast rozpocząć; droga wydawała mu się nieskończenie długą.
Sądząc, że karetą pocztową nie dojedzie dość prędko, wysiadł na jednéj stacyi i wziął extrapocztę. Przepłacał pocztylionów, aby śpieszyli i nareszcie po kilkunastu godzinach forsownéj jazdy, ujrzał
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —