— Juści prawda, poszerszeniało biedactwo całkiem.
— Siadajcie Michale, pojedziem, zawdy raźniéj jakoś przy kupie, zkąd że wy tak oto na piechotę idziecie?...
— Ot — odrzekł Michał, gramoląc się powoli na furę, chodziłem do powiatu z podatkiem.
— A nie mogliście to jechać?
— Szkodowałem bydlęcia, mój Franciszku, ale widzę, że wy z dużéj drogi jedziecie, bo i szkapiny tęgo obchudzone i wóz jak pod ciężar.
— Ot jeździło się za Wisłę sześć mil.
— Patrzcie, a ja w drugiéj wsi siedzący, nie wiedziałem nic.
— Ja to do drogi zwyczajny, mój Michale, dość się nawłóczyłem po świecie. Byłem ci ja w Lublinie i w Radomiu i w Kielcach, raz to nawet i do samego Krakowa jeździłem.
— Wiadomo, że drugiego takiego wędrownika szukać, ale kto was teraz na taki psi czas wypędził?
Franciszek westchnął ciężko.
— Prawdziwie rzekliście Michale, żem pojechał jak wypędzony, ale musiałem.
— Według zarobku niby?
— Gdzie zaś, mój Michale, według biedy ludzkiéj, moi złoci, według frasunku, sieroctwa ciężkiego, co i opowiedziéć nawet trudno.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —