— Ale nie! siostra, proszę pani, prawdziwa siostra... powiada, że ze Świętego Ducha.
Pani Władysława zerwała się z krzesła i wprowadziła przybyłą do pokoju.
Była to siostra miłosierdzia, w szaréj grubéj sukni, w czepcu w wielkiemi skrzydłami.
— Wybacz pani — rzekła, spuszczając oczy ku ziemi — że niepokoję, a może pracę przerywam, ale przysłała mnie osoba, któréj chwile może są już policzone.
— Na Boga! o kim pani mówisz?
— Od tygodnia leży u nas w szpitalu młoda osoba, bardzo nieszczęśliwa, nie pod względem materyalnym, gdyż złożyła fundusik na opłatę za oddzielny pokoik, lecz nieszczęśliwa pod innemi względami. Z małemi przerwami jest prawie ciągle nieprzytomna, a z tego, co bredziła w gorączce, możnaby sądzić, że ją jakieś wielkie nieszczęście spotkało, mówiła o pogrzebie matki...
— Jak się nazywa? — spytała pani Władysława.
— Nie pamiętam doprawdy, wiem, że ma imię Zofia, miła blondyneczka z niebieskiemi oczami.
— Ach! to już wiem kto! Natychmiast śpieszmy do niéj siostro, nie tracąc ani chwili.
— O! niech pani pośpieszy. Właśnie przed godziną biedaczka odzyskała przytomność, przyzwała mnie do siebie i rzekła: Jedną mam tylko ży-
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —