czliwą istotę w Warszawie (tu wymieniła nazwisko pani i adres), jedź, powiada, siostro, poproś ją do mnie... kto wié, co mnie czeka, może już jutro skończą się moje cierpienia“.
— Czy istotnie tak groźna choroba?
— Zapewne, doktorzy z powątpiewaniem kiwają głowami, ale Pan Bóg może poratować.
— Masz słuszność, siostro, w Nim tylko nadzieja.
— Modlę się téż codzień o zdrowie dla téj biedaczki... W drugim dniu choroby, gdy miała przytomność, wypytywała mnie o warunki przyjęcia do naszego zgromadzenia, mówiła, że pragnie siostrą miłosierdzia zostać. Tłómaczyłam jéj, że ma zbyt wątłe zdrowie i siły do tego obowiązku... Późniéj gorączka się wzmogła i już nie mówiłyśmy o tém.
Ta rozmowa prowadzoną już była w doróżce, która niebawem zatoczyła się przed gmach szpitalny.
Ze ściśniętém sercem, ze łzami w oczach szła pani Władysława przez długie kurytarze szpitalne, poprzedzana przez siostrę miłosiedzia.
Piérwszy raz znajdowała się w takim przybytku boleści i niemocy, zdawało jéj się, że blade widmo śmierci przechadza się po tym wielkim gmachu i czycha na swe ofiary. Zdawało jéj się, że przez drzwi, koło których przechodziła, słyszy westchnienia i jęki.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
— 143 —