Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
— 147 —

chylając się nad chorą. — Niestety, znowu gorączka.
— Powiedzcie mi wy... — szeptała Zosia — powiedzcie ludzie mądrzy... uczeni tego świata, powiedzcie czy to prawda, że są takie mrozy, które mogą serce wyziębić, pamięć odebrać, serce wystudzić i w bryłę lodu je zamienić? Czy są?... Ja wiem że są... Gdzieżeś matko moja? Tam wysoko, wysoko... prawda, że tam nie ma ani łez, ani zawodów... ani boleści? Weź mnie do siebie, weź mateczko, zabierz dziecko twoje. Tyś mnie porzuciła, on zapomniał, nie ma już dla mnie nic na téj ziemi, weź mnie matko do siebie...
— Zawsze tak, rzekła zakonnica — leży cicho, bez jęku i skargi; gdy zaś w gorączkę zapadnie, wnet o matce, lodach i mrozach opowiada. Musiała biedna wiele przecierpiéć.
— Co doktorzy mówią? — spytała pani Władysława — co mówią? Proszę o szczerą odpowiedź.
— Robią, co mogą; młodość choréj, jéj siły, oto cała nadzieja.
Pani Władysława przypatrywała się bacznie choréj, któréj usta poruszały się ciągle. Był to jednak szept tak cichy, że najbystrzejszy słuch nie mógł pochwycić pojedyńczych wyrazów.
— Niech pani jedzie do domu — rzekła zakonnica — ja tu będę czuwała przez noc całą. Jutro pani może zajrzy.