— Ależ i jutro i pojutrze i codzień... Nawet mam szczerą ochotę zabrać ztąd tę biedaczkę do siebie.
— Nie radzę pani, przynajmniéj dopóki polepszenie nie nastąpi. My czuwać nad nią będziemy, w domu saméj jednéj pani byłoby trudno.
— Droga siostro, szczególnéj opiece twojéj ją polecam. Na wszelkie wydatki fundusz dam, co tylko będzie potrzeba. Ratujcie ją tylko, ratujcie. O gdybyś wiedziała... jak komuś drogiem jest to życie zagrożone, o gdybyś wiedziała...
— Wierzę pani, ale zapewniam zarazem, że bez prośby pani będziemy jéj strzegły jak oka w głowie — to obowiązek nasz i jedyny cel życia.
— Szlachetny, piękny obowiązek! Siostro, wszak chora nie obudzi się, jeżeli pocałuję ją w czoło? powiedz jéj jutro, jak przytomna będzie, żem ją pożegnała jak siostra... jak siostra, proszę pamiętać.
— Wszakże to zapewne krewna pani?
— Tak — rzekła po chwili wahania się — tak! ona jest blizka memu sercu, bardzo blizka.
Siostra miłosierdzia przeprowadziła panią Władysławę napowrót przez długie kurytarze szpitalne, aż do przedsionka.
Téj nocy pani Władysława nie spała zupełnie. Rozwinęła papiery, dane jéj przez Zosię i pogrążyła się w czytaniu.
Wszak była upoważniona do tego, a owe papiery miały zastąpić właśnie opowiadanie choréj.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —