Była to paczka listów, ułożonych kolejno, podług dat. Widocznie były one odczytywane niejednokronie i niejednokrotnie wywoływały łzy, bo w kilku miejscach atrament był jakby zmyty.
Listy te pisane były jednakowym charakterem i widocznie wszystkie wyszły z pod pióra jednego i tego samego autora. Sądząc według dat, korespondencya ciągnęła się przez lat cztery z górą — i urwała się nagle... tak nagle... z takim dysonansem niemiłym, że pani Władysława zerwała się z krzesła... i nie mogła mimowolnego okrzyku powstrzymać.
W piérwszych listach, kreślonych widocznie zaraz po rozstaniu się, widać było żal, tęsknotę i szczere, głębokie uczucie.
„Każdy twój list, moja Zosiu — pisał — to promyczek słońca, wpadający do ciemnicy i rozpraszający mroki. Łatwiéj się znosi cierpienie, łatwiéj pokonywa tęsknotę, gdy się ma takiego anioła pocieszyciela, jak ty! Czém zasłużyłem na to przywiązanie, czém zdobyłem je sobie.”
„Diękuję Ci za drobny, polny kwiatek, który mi w liście przysłałaś! Biedna, mała roślinka tyle drogi przebyła, aby mi przynieść pozdrowienie od Ciebie i od tych pól szerokich, na których wyrosła. Kto Ci podszepnął myśl, żebyś mi kwiatek przysłała? Ani się domyślasz, jaki to drogi dar dla mnie... Ucałowałem go tysiąc razy... ach! czemuż nie mogę ucałować twych białych rączek“.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —