Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
— 155 —

— O! dajże pokój... Tylem się namartwiła przez czas twojéj choroby a teraz, już jesteś blizką wyzdrowienia, miałabym cię opuścić? Nie, Zosiu, tego nie będzie.
— Ja mam przed sobą drogę wytkniętą...
— Istotnie masz ją, moje dziecko. Jak na teraz twoja droga to cisza, wino i wzmacniająca dyeta. Słyszałaś przed chwilą co powiedzieli lekarze.
— Prawda, ale...
— Nie ma ale, żadnego ale nie ma.
— Jabym pragnęła.
— Ciekawam co...
— Jabym praguęła wstąpić do zgromadzenia. Nie mam już nikogo z bliskich...
— A siostra?
— Przygarną ją krewni... ja zaś będę służyła nieszczęśliwym!
— Siostrą miłosierdzia chcesz zostać?
— O tak! to moje jedyne pragnienie!
Pani Władysława roześmiała się.
— Śliczna myśl i trzeba ją wykonać jak najprędzéj. Taka kolosalna kobieta jak ty, taka silna, będzie mogła czuwać po całych nocach, dźwigać chorych... Wszak prawda? Pokaż no ręce! A widzisz, takiemi rękami głazy mogłabyś podnosić.
— Siły wrócą! — szepnęła Zosia:
— Ano, nareszcie przyszliśmy do punktu, na którym możemy się porozumiéć. Siły wrócą, dobrze,