Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —

— Zgasła bez cierpień... Ostatnia jéj myśl była o tobie, ostatnie wyrazy zawierały błogosławieństwo dla ciebie. Umarła na mojém ręku. Mówiła, że jedyném jéj cierpieniem jest to, że ciebie niema, że cię nie może ucałować, pożegnać. Były to ciężkie chwile, moja siostro. Gdy matka umarła, wysłałam natychmiast depeszę. Opóźniliśmy pogrzeb, czekaliśmy. Sądziłam, że depesza nie doszła, wysłałam drugą do twoich pracodawców z zapytaniem. Nadeszła odpowiédź, że już wyjechałaś... Możesz sobie wyobrazić moją rozpacz, gdy upłynęły trzy, cztery dni, tydzień, a ciebie widać nie było. Pochowaliśmy mamę na cmentarzu, w miejscu, które sobie sama za życia obrała. Jeszcze nie mogłam przyjść do siebie po takiéj ciężkiéj stracie, po takim ciosie bolesnym, a już ugodził w moje serce drugi... Zaczęłam ciebie opłakiwać, Zosiu.
— O! i miałabyś słuszny powód do tego, gdyby nie Opatrzność Boża, która mi tę zacną kobietę zesłała.
— Tyś w drodze zachorowała, Zosiu?
— Tak! Zaraz po otrzymaniu depeszy byłam jak oszołomiona, jechałam do Warszawy prawie nieprzytomna. Jak rozmawiałam, sama nie wiem. Majaczył mi się świst lokomotywy, brzęk dzwonków pocztowych, jakieś miasta, wsie, ludzie, drogi... wreszcie w Warszawie utraciłam zupełnie siły, przytomność. Ktoś się mną zajął, przypuszczam, że chyba