rządca hotelu, w którym stanęłam. Dość, że zawieźli mnie do szpitala. Życie moje wisiało podobno na włosku... ale już przeszło złe... Widzę ciebie moja najdroższa i jestem szczęśliwa... Jakeś ty wyrosła, wypiękniała, Helenko!
— I ty się zmieniłaś, moja Zosiu.
— Po takich przejściach...
— Po przejściach została ci tylko bladość twarzy, ale w oczach zmieniłaś się bardzo!
— W oczach?
— O tak! ja pamiętam przecież dobrze twoje oczy z przed laty, takie zawsze jasne, pogodne... a teraz...
— Znajdujesz w nich zmianę?
— Smutek w nich widzę i żal, a oczy są obrazem duszy... ztąd wniosek, że dusza twoja cierpi.
— Cierpi, moje dziecko, bardzo cierpi.
— Pociesz się, cierpienie to przeminie, przejdzie, nastaną jeszcze dni szczęścia.
— Szczęście... — powtórzyła Zosia z bolesnym uśmiechem na ustach — szczęście... moja droga, gdzież ono? gdzie go szukać... Dla mnie przynajmniéj wszelkie nadzieje zniknęły...
Pani Władysława przerwała tę rozmowę.
— O czém siostrzyczki mówią? — zapytała, wchodząc.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —