jak w krzemieniu, i bez to w nim grzbiet twardy i gnaty twarde i pięść twarda.
— Jużci to tak, sprawiedliwie powiadacie, ale przecie chłop, choć twardzizna sama, czasem na sercu miękkość ma taką, że się omal nie rozpłacze jak baba... a powiadam wam, moi złoci, że oni całym domem, a całym rodem rzec można dobre byli.
— Niby państwo.
— A jeno. Nikt u nas w Rudce krzydy od nich nie zaznał, nikt im krzywy nie był. Żyli sobie, oni przy nas, a my przy nich w cichości, spokoju, jak to powiadają bez wody zamącenia. I tak było siła lat, a teraz oto... Pan Bóg taką zgubę dopuścił.
— Moc Boska!
— Wiadomo, ale zawdy człowiekowi żal, zawdy smutno, bo choć niby ona twardość w nas je, ale musi tylko po wierzchu, albo w gnatach, a dusza zawdy duszą...
Zadumali się chłopi, może nad niedolą ludzką, może nad burzą, co niedawno ciche wioski nawiedziła, a może wreszcie nad kombinacyą twardości gnatów i miękkością serca w chłopskiéj piersi.
Michał czapkę na oczy nasunął. Franciszek coraz batem śmignął nad końmi, ale te pośpieszać z powodu ciężkiéj drogi nie mogły i wóz toczył się powoli jak przedtém.
Piérwszy przerwał milczenie Franciszek.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —