— Dziwno — rzekł — że wy tam w Żabieńcu, choć o miedzę prawie od Rudki jesteście, nie wiecie nic, co się u nas dzieje.
— Pod lasem siedzimy, na uboczu.
— Ale zawdy po sąsiedzku.
— Prawda, ale mamy téż swojego zatrudnienia dość i mało kiedy na świat wyglądamy, je o tém, że Rudka sprzedana, piérwsze słyszę.
— Oj sprzedana i nie wiadomo kto w niéj teraz będzie, może licho jakie.
— A cóż, jaki będzie, to będzie, toć tera gospodarze mogą sobie żyć z dworem, albo bez dworu, jak do gospodarza.
— Niby to tak, a przecie zawdy miléj z dobrymi ludźmi, co się ich od maleńkości zna, aniżeli z obieżyświatem jakim do czynienia miéć, bo i to sobie uważcie Michale, że to tylko o miedzę, że i tak i siak wypadnie... Ot, co to gadać, szkoda ich i tyło! Pani przysłała po mnie i powiada; tak i tak, mój Franciszku kochany, pożegnamy się już na zawsze... folwark sprzedany, my wynosimy się do miasta... Zaprzęgajcie, powiada, swoje koniki i odwieźcie nas za Wisłę ku Lublinowi, bo my już swoich koni nie mamy... I poczęła płakać, a ja stoję, czapkę w garści obracam i sam nie wiem co mam rzec, bo mi język w gębie poprostu kołkiem stanął i właśnie jakby mnie kto za grzdykę ścisnął... Swoich koni, powiada, Franciszku nie
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —