Pani Władysława objęła Zosię z czułością.
— Słuchaj — szeptała do niéj — ciebie już dziś nic nie wiąże... jesteś wolna, niezależna, możesz rozporządzać sercem swojém, jak zechcesz. Zostań więc tu u mnie i pozwól, aby mój brat rozpoczął starania o twoją rękę.
— Pani! — rzekła Zosia poważnie — to niepodobieństwo.
— Dlaczego? dlaczego? Na miłość Boską dlaczego?!
— Wytłomaczę się pani. Ja wysoko cenię pani brata, uwielbiam jego zacny i szlachetny charakter, ale... — tu przerwała i zamyśliła się smutnie.
— Ale co? co za przeszkoda? — nagliła pani Władysława.
— Przeszkoda i duża przeszkoda, droga pani. Cóżbym mu w zamian przynieść mogła za jego przywiązanie i szlachetność? co? Złamane życie, duszę zbolałą!... Brat pani wart lepszego losu i znajdzie go niezawodnie.
— A jeżeli on właśnie ten najlepszy los widzi w związku z tobą?...
— To mi go żal... Ja nie jestem stworzona do szczęścia i nie potrafiłabym uszczęśliwić nikogo.
— Ty dziecko jeszcze jesteś, moja droga Zosiu.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —