— Masz pani słuszność, istotnie jestem dziecko niedoli i smutku.
— A czy on nie jest dzieckiem niedoli? Czy nie przeszedł chrztu nieszczęść, czy nie szedł w życiu przez ciernie kolące. Jego dotknął los bardziéj, aniżeli innych?
— To prawda! — szepnęła Zosia — to prawda...
— I tobie i jemu... obojgu wam należy się jaśniejsza chwila od losu... Dlaczegoż własnemi rękami ją odpychać?
— Pani! — odezwała się Zosia, mając oczy łez pełne — w związku, który projektuje pani, są szanse nierówne. Brat pani chce mi dać nazwisko swoje, majątek, zapewnić mi życie wygodne i spokojne... a ja cóż mu ze swéj strony ofiarować mogę... Co? powiedz pani sama... Jestem biedna, sierota, życie moje złamane...
— Ach! złamane... złamane! w twoim wieku ludzie się nie łamią, a zresztą, moja Zosiu, zastanówże się, czego ja od ciebie żądam, o co cię proszę? Czy zmuszam cię, abyś wbrew przekonaniu własnemu i uczuciom została żoną mego brata? Czy każę ci udawać przywiązanie, którego nie czujesz? Nie, moja Zosieczko, tego nie wymagam od ciebie. Jedynie tylko o to cię proszę, nie opuszczaj mego domu, nie odjeżdżaj... pozwól memu bratu, żeby tu przychodził, żeby się o twoją rękę starał. Poznacie
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —