Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.
— 186 —

dobna do owéj Zosi, którąśmy na początku opowiadania poznali.
Zmężniała, zdaje się, że urosła, białe rączki już nie takie szczupłe, nie takie przezroczyste jak dawniéj, na twarzy kwitnie rumieniec.
Zapomniała już o doznanych przejściach, jest spokojna, szczęśliwa.
Patrzy ku bramie, jakby oczekiwała na kogoś...
I ten ktoś ukazuje się wreszcie. Zeskoczył z konia, rzucił chłopcu cugle, a sam spieszy na ganek. Zosia pocałunkami go wita, dzieci się rąk jego czepiają.
Zasiedli przy stole, rozmowa ożywiona się toczy. O powszednich sprawach dnia, o gospodarstwie mowa. Niby jak zwykle, ale przecież nie zwykle, bo tu króluje miłość, praca, spokój; bo to złoty, pogodny dzień, który nastał nareszcie... po burzy...


KONIEC.