— Boże wielki! — zawołała załamując ręce, jakież to okropne położenie! Chorować przez trzy dni, bez rosołu z kurczęcia, bez kataplazmów, bez serdecznéj opieki kobiecéj... to rozpacz! A! panie, ja bo mam takie serce, że, gdyby już nie powiem człowiek, ale kot u mnie w domu zachorował, tobym mu duszę oddała... a moja Pelcia! moja Pelcia jest jeszcze tkliwsza, ale pan nie wiesz zapewne, kto jest Pelcia?
— Istotnie, nie miałem szczęścia...
— Prawda, co ja téż mówię? przecież widzę pana pierwszy raz w życiu... Ja jestem Szwalbergowa, mój mąż nazywa się von Szwalberg, pochodzi z baronów, chociaż nie lubię o tém wspominać. Wszyscy ludzie niby-to są sobie równi... ale co tam! Mam dwie córki, poznasz je pan. Olimpcia jest mężatką, ale nie żyje z mężem... proszę pana, tak pójść za mąż! a zdawało się...
— Pani Olimpia nie jest szczęśliwa...
— Ktoby był szczęśliwy z takim, za pozwoleniem, łotrem!!! Wyobraź pan sobie skąpstwo, zazdrość i nadużycie trunków, zapakowane razem w jeden wielki tłomok — a będziesz miał obraz mego zięcia... Olimpcia nie mogła wytrzymać i uciekła do mnie z czworgiem dzieci. Są teraz na spacerze aniołki... Złote dzieci, poznasz je pan... Olimpcia robi teraz kroki...
— Jakto?
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
— 195 —