— Panie Stanisławie — rzekła wchodząc — jestem w rozpaczy!... Obiadu dziś nie było...
— To bagatelka.
— Pan jesteś bardzo wyrozumiały, zawstydzasz mnie swoją dobrocią.
— Niema o czém wspominać...
— Ale oprócz tego, poniosłeś pan stratę — odezwała się płaczliwie usiłując zebrać potłuczone skorupki. — Taki wazon!
— Nie miał wielkiéj wartości.
— Ale zawsze, bo widzi pan, ja muszę się wytłómaczyć... Loluś bawił się albumem, a miał paluszki powalane masłem, chciałam mu zabronić, ale rozpłakał się; za Lolusiem przyszła Micia, Sabcia i mały Broniś — i oto zrobiło się nieszczęście. Widzi pan, Olimpcia teraz robiąc kroki, nie ma czasu zajmować się dziećmi, ja jestem rozerwana, Pelcia ma przed południem lekcye, a w sali jest lustro. Bojąc się o nie, pozwalam dzieciom bawić się w tym pokoiku, przecież to panu nic nie szkodzi...
— No, zapewne...
— A! jesteś pan nie szczery...
— Co pani mówi?...
— Ja wiem, że pan lubi dzieci, pan bardzo lubi dzieci, widać to panu z oczów. Nawet Pelcia zauważyła, że pan lubi — ale ta szkoda, niepowetowana szkoda, czém ją panu wynagrodzę?... Pelcia chce panu zrobić pantofelek do zegarka, poczciwa du-
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.
— 201 —