Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
— 204 —

żem zerwał zupełnie z kolegami — nie mogłem rozżalonéj damy przejednać. Nawet Olimpcia i jéj dziatki dawały mi do zrozumienia, że nie jestem „persona grata“ w tym domu...
Co prawda, to już mi owo ciepło rodzinne, z fatalnemi obiadami, z czworgiem nieznośnych dzieci i nieustannemi pretensyami pań, zaczęło się przykrzyć... Zatęskniłem do mojéj samotnéj stancyjki, w któréj nikt mi nie przeszkadzał, nie plamił albumów, nie lustrował drobiazgów, nie dziwił się i nie oburzał, jeżeli przyszedłem późno do domu.
Zacząłem przemyśliwać, jakby w przyzwoity sposób rozstać się z rodziną Szwalbergów i poszukać sobie nowego mieszkania...
Niestety, nieprzewidziana okoliczność stanęła temu na przeszkodzie... Zachorowałem.
Nieznośny ból głowy i ogólna niemoc zmusiły mnie do pozostania w łóżku. Prosiłem Katarzyny, żeby poszła po lekarza, ta jednak uznała za właściwsze zameldować pani domu, żem zasłabł, że mam dreszcze, ciągoty i głowę rozpaloną jak żelazko do prasowania. Godna dama weszła do mego pokoju z uroczystą powagą. Dotknęła ręką mego czoła i rzekła:
— Stanowczo nie pozwolę posyłać po doktora...
Pokaż
no pan język... Nie żenuj się pan, jestem kobietą nie piérwszéj młodości i matką dzieciom... Już wiem, co panu jest. Wdaj się pan tylko z do-