Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —

mogła zacna rodzina, odnajmująca przyzwoitemu młodzieńcowi pokój ze wspólném wejściem...
Przypominam sobie, że dawano mi okłady zimne i gorące, stawiano bańki, kataplazmowano, smarowano różnemi spirytusami i maściami. Grube i twarde palce Katarzyny szorowały mnie po żebrach, sprawiając ból nieznośny... Nareszcie Bóg zmiłował się nademną i straciłem przytomność zupełnie.
Gdym po kilku dniach przyszedł do siebie, ujrzałem w moim pokoiku dwóch kolegów z biura, i lekarza kolejowego, który mi zalecił spokój i zapewnił, że jestem na drodze do wyzdrowienia. Rodzina Szwalbergów jaśniała radością, na widok, że troskliwość jéj i kuracya wzięły tak doskonały obrót...
Przez następny tydzień myśl moja pracowała usilnie nad rozwiązaniem arcyciekawéj zagadki: co jest znośniejsze: czy choroba, czy rekonwalescencya?
Mama Szwalbergowa postanowiła mnie odżywiać, a wszyscy w całym domu starali się o to, żeby było cicho...
Co chwila musiałem połykać jakieś rosoły, befsztyki, najrozmaitsze potrawy, które pchano we mnie na gwałt, pomimo że opierałem się wszelkiemi siłami.
Adwokat Klekotowicz kupił, ma się rozumiéć za moje pieniądze, funt kawioru, a poczciwy maszynista przydźwigał butelkę koniaku, przeszwarco-