niędzmi — rzekła z godnością — a zresztą nie ma nic pilnego... przecież nie upominam się...
— Istotnie, delikatność pani zawstydza mnie, lecz ponieważ od dziś to mieszkanie opuszczam...
— Co?! — zawołała pani Szwalbergowa podnosząc się z krzesła.
— Wyjeżdżam dziś, proszę pani. Lekarze zalecili mi pobyt na wsi, a że otrzymałem urlop...
Pelcia pochyliła głowę na poręcz fotelu...
— Proszę pani rzekłem — oto jest należność.
— Za pozwoleniem — wtrącił Klekotowicz — to wcale nie jest należność. Trzeba panu wiedziéć, że należnością w danym razie nie nazywa się to, co się należy, lecz to, co ewentualnie z kosztami należyć się może... Czy sądzisz pan, że wyprowadzając się nagle, bez uprzedniego wypowiedzenia, nie narażasz pani Szwalbergowéj na straty? Czy wyobrażasz sobie, że istnieje na świecie sąd, który nie skaże pana na zapłacenie straconych korzyści i kosztów procesu? Czy nareszcie zdaje się panu, że wolno jest zmieniać mieszkanie, tak jak krawaty, albo rękawiczki? bez uprzedniego wypowiedzenia, bez dania stronie interesowanéj czasu i możności wyszukania nowego lokatora. Tak pan sądzisz? Otóż zmuszony jestem uprzedzić pana, że jesteś w błędzie. Na szczęście, prawo przewiduje podobne wypadki, a ja postaram się zatrzymać pańskie
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.
— 215 —