przy czerwonawém świetle naftowych latarni widać było olbrzymi dyliżans, zaprzężony w pięć rosłych, wychudłych koni. Do dyliżansu przystawiona była drabina, po któréj posługacze stajenni wnosili kufry i walizki podróżnych, aby je na wierzchu wehikułu ulokować.
Pasażerowie zebrani byli w tak zwanym „pokoju dla podróżnych” i oczekiwali sygnału do odjazdu.
Gdy na zegarze pocztowym uderzyła godzina szósta, krępy pocztylion ledwie mogący się ruszać w kożuchu ciężkim i w płaszczu, wgramolił się na wysoki kozioł omnibusu i przyłożywszy trąbkę do ust, zaczął z niéj wydobywać chrapliwe dźwięki sygnału.
Zaraz téż ruszyli się pasażerowie.
Dwaj żydzi, otyli kupcy od zboża, ubrani w ogromne szopy, mający pełno tłumoków i tłumoczków, wcisnęli się w sam kąt, aby najwygodniejsze miejsce zająć, za niemi weszła jakaś dama, cierpiąca na ból zębów i jakiś jegomość, wieśniak widocznie — i o ile przy świetle latarki można było dojrzéć, niemłody.
Na samym końcu, gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca, gdy porozsiadali się wygodnie, aby módz korzystać z dobrodziejstwa snu w nocy, wsunęła się do omnibusu osoba młoda, szczupła, wysmukła, o bladéj twarzyczce i dużych czarnych oczach.
Jakby zmieszana, zażenowana towarzystwem
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —