ni podobno, w lesie, pokazują się nocami osoby.... a naród powiada, że to dawne dziedzice...
Więcéj nad to nic z chłopa wydobyć nie mogłem, ukląkł koło wozu i pacierz półgłosem zaczął mówić, z umysłu zapewne, żebym przerywać nie śmiejąc, o więcéj nie dobadywał i nie pytał.
Położyłem się na ziemi i patrzyłem w gwiazdy. W lesie panowała zupełna cisza, przerywana tylko szeptem chłopskiego pacierza; konie jeść przestały, łby zwiesiły ku ziemi, czasem sucha gałęź przez wiatr trącona skrzypnęła... Spać nie mogłem... myślałem o tém co mi chłop powiedział i sam nie wiedziałem czy wierzyć, czy wątpić; przeszło mi tak ze dwie godzin w rozmyślaniu, w kontemplacyi głębokiéj... aż wreszcie gwiazdy bladły, bladły coraz bardziéj, co drobniejsze znikały i tylko największe walczyły z zaraniem jasności, co się niebawem miała na letnim wschodzie zapalić.
Chłop wstał, uprząż na koniach poprawił i pojechaliśmy.
O wschodzie, przy Michałowym młynie konie się wody napiły i kłaczek siana zjadły, a potém przez las ciągle, przez Lisi Majdan, przez Wisielcowy Grądzik i Wilczedoły powlekliśmy się ku Pustelni.
Ku południowi miało się już słońce, gdy wyjeżdżaliśmy z lasu i chłop biczyskiem mi sukcesyę moją pokazał.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —