ten oto chłop Szymon i żyd Jojna... Wszyscy jak jesteśmy z czasów nieboszczyka dziadka... Ja już od paru lat pana oczekuję...
— Pani?
— Tak, nieraz jeszcze, jak tylko Rymszowie i Sokolscy proces zaczęli i Pustelnię chcieli objąć, ja mówiłam do Szymona i do Jojny: nie, nie wskórają nic, prawowity dziedzic jest, bo nieboszczyk Jan brata miał, a po tym bracie została córka Rozalia...
— Moja matka...
— Nie wiedziałam ja, że to pańska matka, ale słyszałam, że się wychowała, że za mąż poszła za Orzechowskiego, że mieszkała gdzieś nad Wisłą, że oboje z mężem zmarli i że pozostał po nich synek. Więcéj nie wiedziałam nic, ale mówiłam do tych ludzi, mogą poświadczyć, prawy dziedzic jest, majątek po kądzieli przejdzie na niego... i tak się stało. Sokolscy i Rymszowie przyjeżdżali tu, chcieli Pustelnię obejmować, ale nie dałam. Szymon z parobkami od bramy zastąpił, Jojnę do urzędu popchnęłam po pomoc, nawymyślałam, nakrzyczałam... no i przecie zkąd przyszli tam i poszli, proces się ciągnął... aż wreszcie pan oto przyjechałeś. Wejdźże w swoje własne progi i mieszkaj w nich szczęśliwie... chociaż ty jeden przynajmniéj — dodała już szeptem.
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
— 240 —