— A jakże mam panią tytułować? — zapytałem.
— Mnie wcale tytułować nie trzeba; baba, stara baba, oto cały mój tytuł. Byłam tu niby klucznicą, niby zastępczynią, czémś takiem sobie, oto, piątem kołem u wozu... Rządziłam, gdy dziedzica nie było... dziedzic przyszedł, rządy oddaję i po wszystkiem...
— Ależ, moja pani, potrzebuję przecież wiedziéć kto pani jesteś i jak się nazywasz.
— Jestem pańska daleka krewna... Nie bój się pan, bardzo daleka, dziesiąta woda po kisielu... Na imię mi Barbara, z domu Sokolska, po mężu Wojtkiewiczowa. Oto wszystko... a teraz wejdź pan w swoje progi... posiłek jaki przyjmij, chleba własnego skosztuj... Czarny on, ale dobry.
— Oj, oj, żeby gorszy nie buł do saméj śmierci — wtrącił nieśmiało żyd.
— Posiliwszy się, może pan zechce Pustelnię obejrzéć, grunta, łąki, las, to Szymon pokaże; może się pan zechce o okolicę rozpytać, to znowuż Jojna wszystko powie, a ja sukcesyę panu oddam dopiero wieczorem.
— Jakąż sukcesyę, przecież Pustelnię już mam, jestem w niéj.
— Pustelnia swoją drogą, a sukcesya swoją.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |