Pokrzepiłem siły i spojrzałem w około.
Byłem w dużéj izbie dość nizkiéj, ale szerokiéj i długiéj; w rogu stał piec ogromny, staroświecki, z kafli zielonych, po ścianach wisiały obrazy religijne, starodawne, w ramach poczerniałych zupełnie, z za belek pułapu wychylały się pęki ziół poświęcanych. Umeblowanie téj izby pochodziło zapewne nie z czasów dziadka, ale chyba pradziadów dziadkowych; ławy pod ścianami, wielki stół dębowy pośrodku, tapczan łosiową skórą przykryty. Przy jednéj ścianie znajdował się sprzęt dziwaczny, niby kantorek, niby szafa. Widocznie z późniejszych już czasów ów sprzęt pochodził, bo ozdoby jakieś miał na sobie i gęsto poczerniałemi bronzami był okuty.
Gdym się po téj wielkiéj izbie rozglądał, wszedł Jojna i przy progu stanął.
— Może teraz wielmożny pan jedno słowo posłucha — rzekł.
— Owszem, słucham, co powiecie, siądźcie, proszę.
— Jest miejsce, gdzie pasuje siedziéć, jest miejsce, gdzie pasuje stoić — odrzekł żyd z powagą — w tém miejscu mnie pasuje stoić, to ja będę stojał.
— Jak wasza wola — ja proszę.
— Słucham wielmożnego pana... W tym ro-
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —