Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
— 247 —

raz mój Jojno, chciałbym się was o niejedno jeszcze zapytać.
Żyd wahał się, pogładził długą brodę i rzekł:
— Wielmożny panie, może jutro...
— Dlaczego?
— Dobrą wiadomość trzeba prędko nosić... Jabym teraz chciał poleciéć do mojéj żony i jeżeli pan pozwoli, to ja zaraz polecę... ja będę leciał i będę krzyczał: „Ryfka, słuchajno Ryfka! ciesz się, ja tobie niosę perłę, ja tobie niosę brylant, ja tobie niosę pańskie słowo!“
Roześmiałem się.
— A skoro tak, to niechże Jojna leci.
Żyd ukłonił się do saméj ziemi, dziękował jeszcze i zniknął za drzwiami.
Otworzyłem okno.
Do izby nizkiéj i dusznéj wpadły czerwonawe płomienie zachodzącego słońca i wniosły z sobą orzeźwiające tchnienie ogrodu... Zapach niewykwintnych, ale miłych kwiatów: rezedy, pachnącego groszku, lewkonii, orzeźwił mnie przyjemnie. Oparłem się o futrynę i wychyliłem głowę przez okno, wtem nagle doleciał mnie dźwięczny i rzewny śpiew: „Wszystkie nasze dzienne sprawy...“
Głos był silny, metaliczny, młody i pełnemi tonami rozbrzmiewał w powietrzu. Zkąd, pomyślałem sobie on się tutaj, w téj prawdziwéj Pustelni, w tém schronisku ludzi starych, w tém jakimś miejscu zaklętem, nad którem jak chłop