Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.
— 248 —

powiadał, założenie jakieś ciąży? Zkąd tu, w tym przybytku starości i smutku, mogła zabrzmiéć nuta tak dźwięczna i miła?
Wysilałem wzrok, ale oczy moje nie mogły przebić gęstéj ściany zieleni, poza którą znajdowała się tajemnicza śpiewaczka.

. . . . . . . . . . . . . . . .

Do zmroku chodziłem koło domu, sądząc że ją spotkam, ale napróżno... postanowiłem więc nazajutrz poszukiwania rozpocząć i prowadzić je dotąd, póki nie zostaną uwieńczone dobrym skutkiem.
Wrażenia, których w ciągu dnia doznałem, zmęczyły mnie i wyczerpały z sił zupełnie; chciałem odpocząć, odpocząć, i odpocząć, zasnąć na świeżem sianie, zapomniéć o wszystkiem, dotąd przynajmniéj, dopóki ten sam rzewny i dźwięczny głos, przodując chórom ptasząt leśnych, nie obudzi mnie pieśnią: „Kiedy ranne w stają zorze“.
Przeczucie mi mówiło, że pieśń usłyszę.
I téj nocy jeszcze i wielu następnych nie był mi przeznaczony odpoczynek. Z uderzeniem godziny dziesiątéj weszła do stancyi Wojkiewiczowa, z dziwnie poważnym wyrazem twarzy, uroczysta jakaś, straszna prawie... Biały czepek żałobnie odbijał od chustki czarnéj, narzuconéj na kościste ramiona, a wysoki wzrost, ostre rysy twarzy, nadawały téj