zem. Otworzyła drzwi wielkim staroświeckim kluczem i zaprowadziła mnie do jakiegoś spichlerzyka przybudowanego do ściany domu. Spichlerzyk nie był widać nigdy otwierany, bo czuć w nim było stęchliznę i wilgoć.
— Oto jest pańska sukcesya — rzekła podnosząc światło do góry.
O mało nie krzyknąłem z przerażenia... Przedemną na dwóch ławeczkach stała wielka trumna dębowa, prawie czarna, z posrebrzanym krzyżem na wieku.
— Nie lękaj się pan — rzekła Wojtkiewiczowa — w téj trumnie umarły nie leży... Wieko zamyka się na klucz... proszę, oto jest... Chciéj otworzyć, tam znajdziesz swoją sukcesyę.
— Pani — zawołałem — na miłość Boską, nie dziś! Nie jestem w stanie, nie mogę, zostawny to do jutra...
— Dobrze, niech i tak będzie — rzekła — ja zrobiłam co do mnie należało, oddałam depozyt a jutro z czystem sumieniem mogę ztąd odejść.
— Nie odejdziesz pani! — zawołałem — przynajmniéj dopóki...
— Dopóki nie otworzysz pan trumny. Zgoda i na to, a teraz spocznij; w piérwszéj izbie znajdziesz pan łóżko posłane... Światło się tam pali... Dobranoc.
Zamknęła lamus, wielki ciężki klucz oddała mi
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —