jąc progi domowe, a nie wiedząc ażali je kiedykolwiek obaczę, synowi memu Janowi trumnę ojcowską przekazuję, i albo ja w niéj legnę za powrotem, albo-li gdy nie powrócę, syn mój Jan“.
Ostatni przypisek zrobił Jan.
Ten z rezygnacyą jak widać, ale i z żalem opuszczał domowe progi. Ciągnęła go do nich nadzieja szczęścia, które się nigdy ziścić nie miało.
Widocznie długo się nad zredagowaniem przypiska namyślał, bo kilka wierszy przekreślił i znów zaczynał, i znów mazał, aż dał folgę uczuciom swoim w niezbyt zgrabnym, lecz rzewnym wierszyku:
Już rżą konie osiodłane, już pobudkę grają.
Matki synów, a kochanki kochanków żegnają...
Czy polegnę w téj wyprawie, czy mnie miną kule,
Imię moje, Andziu droga, zawsze wspomnij czule!
A gdy przyjdzie kto i powie: „zginął Jaś serdeczny”,
Zmów za niego, Andziu droga: „odpoczynek wieczny”.
Pod tą strofką było znowuż kilka wierszy przekreślonych, a po nich następowały te słowa:
„Kto weźmie po mnie ojcowskie dziedzictwo nie wiem — ale błogosławię mu i życzę niech będzie szczęśliwy i niech dożyje lat późnych, a po najdłuższém życiu niech zabierze ze sobą tę nieszczęsną trumnę na cmentarz“.
Oto i cały dokument.
Boże! toż przez trzy pokolenia trumna czekała