Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

— Nu... a jakim sposobem pojedziemy?
— To już wasza rzecz!
Konduktor zapalił zgaszoną latarnię, cierpiąca pani wydobyła się ze środka landary.
Światło latarni padło na twarz młodéj osoby. Wtedy ów siwiejący szlachcic przystąpił do niéj i rzekł:
— Wybacz pani moją śmiałość, ale uderzające podobieństwo skłania mnie do niedyskrecyi. Czy pani nie jesteś córką nieboszczyka pana Romana z Rudki?
— Znał pan mego ojca? — zapytała z żywością.
— Byłem jego przyjacielem serdecznym i panią znam również, ale przypuszczam, że nie pamięta mnie pani.
— Istotnie, nie przypominam sobie...
— Nic dziwnego, kiedy po raz ostatni odwiedziłem pani rodziców, pani byłaś dziesięcioletnią... Zosią. Wszak dobrze pamiętam?
— Doskonale! — odpowiedziała z uśmiechem.
— I miałaś pani siostrzyczkę, wówczas jeszcze bardzo maleńką, Helcią ją nazywano.
— I po latach tylu jeszcze pamięta pan imiona takich dzieciaków?
— Jak pani widzi. To nie tak dawno, będzie temu lat.. ośm. Nieboszczyk taki z was był dumny, tyle mi o was naopowiadał, tak się wami cieszył.