pastwisku bydełko utrzymane ładnie, skubało gęstą trawę.
— Oto dobytek pański — mówił Szymon — krowy niczego i jałowizna téż. Woliska i konie w robocie, jako wielmożny pan widział, a źrebaków jest ćtyry całéj obrady, to mają zagrodzony okólnik za stodołą, tam się pasą...
Rozmawiając z Szymonem doszliśmy do lasu.
— Może zechce pan obaczyć? — spytał chłop — niewiele lasu jest ale ładny, a jeżeli pan do strzelby nauczny, to tu zwierzyny jakiéj chcąc zdybie. On nasz las do książęcych borów ma przytknięcie, zwierz przychodzi, a że tak tu jak i tu nie ma go komu straszyć, to się i chowa.
— Podobno tu są jakieś straszne miejsca w lesie? — spytałem.
Chłop się rozśmiał.
— Et podobno są; ludzie coś plotą, ale ja nie widziałem na swoje oczy ni razu... a zreśtą, choćby co i przeszkadzało, to już tera prawa nie ma.
— Dlaczego?
— Bo założenie takie podobnoć je, że dopóki w Pustelni gospodarza nie będzie, dopóty ono ma przeszkadzać.
— Któż wam to mówił?
— Ot kto mówił! Zaś gadali, powiadali i tylo... ale skoro Bogu dziękować gospodarz się zdybał, to nie będą mieli co powiadać i przestaną...
Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.
— 262 —